Dnia 4 listopada wybuchły na całej Orawie, tak polskiej jak i słowackiej, rozruchy o podkładzie antysemickim i antymadziarskim. We wsiach polskich Górnej Orawy poniszczono wszystkie sklepy żydowskie, a ich właścicieli wydalono za granicę wsi. Stało się to niemal jednocześnie z utworzeniem Rady Narodowej Górno-Orawskiej w Jabłonce, która oświadczyła się za przyłączeniem polskich wiosek na Węgrzech do Polski. [...]
Wobec wyników gromadnych wieców na Górnej Orawie, wobec licznych deputacji przysyłanych do Nowego Targu, wobec żądań włościan spiskich wyrażonych w Piwnicznej na wiecu, wobec oświadczeń ludu spiskiego składanych w Nowym Targu i rozlicznych skarg na traktowanie polskiej ludności przez Węgrów, jak np. zmuszanie do podpisów za przyłączeniem się do państwa węgierskiego, upraszamy Pana Generała o wydanie rozkazu, aby nadal posterunki dotychczasowe utrzymano dla bezpieczeństwa polskich okolic.
Zarazem prosimy o zarządzenia dalszego rozszerzenia opieki wojsk polskich nad niewątpliwie polską ludnością na Spiżu i pozostałej części Górnej Orawy.
Z poważaniem
Komisarz PKL
Powiatowa Organizacja Narodowa
Nowy Targ, 16 listopada
AAN, Kancelaria cywilna naczelnika państwa w Warszawie 1918, sygn. 202, Sprawy zjednoczenia z Polską.
O 5.45 rano obudził mnie [w rezydencji w Warszawie] ogromny huk. W pierwszej chwili nie rozumiałem, co się dzieje. Nagle olśnienie — to były odgłosy wojny. Taki huk mogły spowodować tylko spadające bomby.
Wyskoczyłem z łóżka i wyjrzałem przez okno. Przed moimi oczami ukazał się jesienny, spowity we mgle Park Ujazdowski. Ludzie wybiegli na ulicę, wpatrywali się w niebo. Otworzyłem okno, by po huku i częstotliwości uderzeń zorientować się, gdzie spadają bomby. Moje dawne doświadczenie frontowe nie bardzo się przydało. To było coś zupełnie innego niż ogień artyleryjski.
Warszawa, 1 września
András Hory, Bukaresttől Varsóig (Od Bukaresztu do Warszawy), Budapeszt 1987, przełożył Ákos Engelmayer, [cyt. za:] „Karta”, nr 64, 2010.
Rano skierowałem się najpierw do Ministerstwa Spraw Zagranicznych. Odwiedziłem dyrektora politycznego Kobylańskiego, by poznać najnowsze wydarzenia. Chciałem dowiedzieć się, co bezpośrednio poprzedziło wybuch wojny. Niewiele mógł mi powiedzieć, bo sam nie miał pewnych informacji. Polacy nie otrzymali chyba ze swojej berlińskiej ambasady szczegółowych i wyczerpujących meldunków.
Kobylański mówił natomiast o doskonałym morale wojska polskiego i o udanych kontratakach sił powietrznych. Bardzo chciał być dobrej myśli, ale nie mógł ukryć zdenerwowania. Jego wypowiedzi zawierały tak mało konkretów, że nie widziałem potrzeby informowania o sytuacji Budapesztu.
Warszawa, 2 września
András Hory, Bukaresttől Varsóig (Od Bukaresztu do Warszawy), Budapeszt 1987, przełożył Ákos Engelmayer, [cyt. za:] „Karta”, nr 64, 2010.
Dziekan korpusu dyplomatycznego — [Niels Christian] Ditleff, ambasador Norwegii — zwołał kolegów na konferencję o 11.00, by przedyskutować sytuację oraz kroki, których podjęcie korpus dyplomatyczny uznał za stosowne. [...]
Ditleff uważał, że należy wyjaśnić następujące sprawy: po pierwsze, czy rząd polski zamierza zostać w stolicy, względnie czy — przy pogarszającej się sytuacji — zamierza przenieść swoją siedzibę w bezpieczniejsze i spokojniejsze okolice. Po drugie — jeśli tak — to czy rząd może poinformować korpus dyplomatyczny, dokąd zamierza przenieść siedzibę. Po trzecie, czy korpus dyplomatyczny w wypadku przeniesienia się rządu powinien podążyć za nim, czy pozostać w Warszawie i czy w pierwszym wypadku rząd zabezpieczy przeniesienie ambasad i ich ruchomości.
Żywa dyskusja była bardzo ciekawa, bo wyraźnie pokazała, jak byliśmy nieprzygotowani na dramatyczną sytuację Warszawy. Niektóre wypowiedzi były wręcz humorystyczne. Ktoś na przykład obawiał się, że w nowej siedzibie rząd nie da do dyspozycji ambasad odpowiednich budynków i będziemy narażeni na duże niewygody. [...]
Zabrałem głos i — aby skończyć tę niepoważną gadaninę — zwróciłem uwagę na to, że nasze rządy akredytowały nas nie przy prezydencie Warszawy, ale przy rządzie polskim. Nasze miejsce jest przy nim, czy to będzie dla nas przyjemne, czy nie. Jeśli nasz status w normalnych czasach dawał nam wszelkie przywileje i korzystaliśmy z gościnności rządu polskiego, to teraz powinniśmy dzielić z nim jego zły los. [...]
Większość kolegów popierała mój pogląd, lecz niektórzy uparcie twierdzili, że słuszniej byłoby pozostać w Warszawie. [...] Zdecydowałem, że niezależnie od tego, co postanowią moi koledzy, ja pojadę śladem rządu.
Warszawa, 4 września
András Hory, Bukaresttől Varsóig (Od Bukaresztu do Warszawy), Budapeszt 1987, przełożył Ákos Engelmayer, [cyt. za:] „Karta”, nr 64, 2010.
Przemówienie Gomułki w Stoczni Gdyńskiej na temat Jugosławii i Węgier. Gomułka ostro skrytykował partię jugosłowiańską, która rozbija jedność obozu socjalistycznego. Wystąpił też przeciw prasie zachodniej, która z konfliktu jugosłowiańskiego czyni narzędzie propagandy antykomunistycznej. Co do Węgier — oświadczył Gomułka, że są to konsekwencje tragicznych wydarzeń z roku 1956. Stracenie Nagya — to sprawa wewnętrzna Węgier.
Odczułem to przemówienie jako klęskę tej postawy moralnej, jaką Gomułka reprezentował. Można go tłumaczyć z pozycji politycznych i widzieć w tym nawet coś z heroizmu, bo przecież mówił wbrew sobie — i mówił tylko dlatego, by dać satysfakcję Związkowi Radzieckiemu. Gdzie jednak jest granica ustępstw i gdzie się kończy racja stanu, a zaczyna bezwład posłuchu?
W kraju mówi się, że Gomułka musiał tak powiedzieć, bo przecież przedtem były okólniki w tych sprawach i członkowie Biura Politycznego wypowiadali się z dezaprobatą wobec sprawy węgierskiej. Gomułka wziął na siebie całą brudną robotę i na tym polega jego heroizm i kunszt lawirowania nad przepaścią. Jak długo?
Warszawa, 30 czerwca
Jerzy Zawieyski, Dziennik, Warszawa 2010.
A więc – po rozmaitych perypetiach, protekcjach, zaklęciach – jestem na pokładzie samolotu odwożącego do Budapesztu kolejny transport polskiej krwi i lekarstw. Pod skrzydłami – bezbrzeżna Syberia chmur. Potem następuje przejaśnienie, widać zardzewiałe pola, nieruchome drogi i tory, Węgry.
[...]
... Lądujemy na prawie pustym lotnisku. Otacza nas grupa zbrojnych cywilów i żołnierzy z trójkolorowymi opaskami i naszywkami. Niektórzy mają swoje naszywki na krepowej, żałobnej podkładce. Wolimy nie pytać, co to znaczy.
[...]
Ciemna, pusta ulica. O kilkadziesiąt metrów od nas majaczą czarne kadłuby czołgów.
– Stoj, kto idiot?
Żołnierzyk kuli się z zimna i strachu, ma białe, rozbiegane oczy, zgrabiałymi palcami przewraca kartki naszych niepojętych paszportów. zdaje się, że nie bardzo dociera do niego tłumaczenie, kim jesteśmy i po co idziemy o tej porze do parlamentu. ale w końcu macha ręką:
– Prochodi!
Znowu długa, pusta ulica, ale jaśniejsza i szersza. Na rogach tabliczki z wydrapaną nazwą. To jedna z głównych ulic Budapesztu – Andrassi-ut. Zdrapane litery składały się na nazwisko Józefa Stalina.
Idziemy niezupełnie pewni kierunku. Rzadko spotykamy przechodniów, za to co pewien czas mijają nas w grzechoczącym pędzie szczelnie zatrzaśnięte samochody pancerne. sprawiają wrażenie nieobsadzonych przez człowieka, żyjących samodzielną energią mechanizmów, kontaktujących się ze światem jedynie czułkami luf. Mimowoli przysuwamy się do murów.
Znowu pusto. Przyśpieszamy kroku. Na końcu ulicy zgromadzili się jacyś ludzie. zanim jednak docieramy do nich, z przecznicy wypada motocykl, na którym siedzą dwaj oficerowie węgierscy. Błyskawicznie, jak w sztuce karcianej, rozwija się talia białych ulotek – motocykl zawraca i znika – ulotki powoli upadają na bruk. Tekst jest krótki, niewyraźnie odbity na powielaczu, z paru znajomych węgierski h słów nie potrafimy wyłowić sensu. Zbliżamy się do grupki, którą dostrzegliśmy z daleka – są to młodzi chłopcy, niektórzy też mają w rękach te same ulotki.
– Sprechen Sie deutsch? Parlez vous franais? Speake you english?
Okazuje się, że chłopcy znają trochę rosyjski – tylko ten język był wykładany w szkołach. Kiedy dowiadują się, kim jesteśmy, zapraszają nas do jakiegoś małego mieszkanka, o ścianach obwieszonych mnóstwem fotografii rodzinnych. Zjawia się gospodarz- krępy, wąsaty robotnik. Ściskając nam dłonie, wymienia jedno z pospolitych węgierskich nazwisk. częstujemy się wzajemnie papierosami - i któryś z chłopców przystępuje do tłumaczenia ulotki. Jest ona podpisana przez grupę wojsk artylerii przeciwlotniczej, zawiera zaś przede wszystkim żądanie opuszczenia Budapesztu przez Rosjan jutro do godziny 12-ej.
– Wszyscy tego chcemy – komentuje nasz kilkunastoletni tłumacz. – To najważniejsze.
Inni zgodnie kiwają głowami. Gospodarz z wahaniem pyta o Polskę i wbija w nas wzrok pełen nadziei...
Budapeszt, 30 października
Wiktor Woroszylski, Dziennik węgierski 1956, Warszawa 1990.
Znowu błądzenie po nieznajomych ulicach. powstańcze posterunki, życzliwie wskazujące drogę. Jakieś auto z wydętym niby żagiel trójkolorowym sztandarem. Dwaj młodzi oficerowie, odprowadzający nas prawie do celu. i wreszcie – wielki, pusty, ciemny plac przed kopulastym masywem parlamentu. Obchodzimy go ze wszystkich stron, szukając wejścia.
[...]
Teraz główne wejście jest zamknięte i głuche. Żadnego innego też nie potrafimy znaleźć. Gotowiśmy już zrezygnować, kiedy cicho podjeżdża jakieś auto. Krzysztof dopada drzwiczek i po francusku zaczyna tłumaczyć siedzącemu obok szofera pasażerowi, że jesteśmy polskimi dziennikarzami i chcemy się dostać do parlamentu, aby porozmawiać z kimś z członków rządu. Pasażer – niewysoki, młodo wyglądający brunet – uśmiecha się:
– Par exemple, avec moi?
I po chwili jesteśmy w parlamencie.
Nasz rozmówca nazywa się Géza Losonczy. Jest znanym działaczem lewicy komunistycznej, przez szereg lat odsuwanym i prześladowanym. Ministrem stanu i członkiem ścisłego gabinetu został dopiero dzisiaj. [...] Dość długo błądzimy razem z nim po mrocznych korytarzach, pełnych purpury i secesyjnych złoceń. Jest coś niesamowitego i groteskowego zarazem w tym opuszczonym przez ludzi cesarsko-królewskim przepychu. Słabo pełgające kandelabry rozsnuwają widmowe cienie. Dywany tłumią nasze kroki. Wydaje się, że kiedy odwrócę głowę, dojrzę kogoś bezszelestnie stąpającego za nami. Człowieka? Historię?
Ale oto duży, oświetlony pokój, pełen tytoniowego dymu. Tutaj oraz w dwu przyległych gabinetach pracują członkowie rządu, a wraz z nimi – kilku literatów i dziennikarzy. Do pokoju ciągle ktoś wchodzi, nie prężący się na baczność żołnierze, robotnicy z wypisanymi na kartkach z zeszytu postulatami, nieogoleni studenci. Nikt nie sprawdza przepustek, nie mówi: „zaraz was zamelduję”, każdy zmierza prosto do tego, z kim chciał rozmawiać. Rozmowy toczą się na stojąco, pośrodku pokoju i we wszystkich jego kątach. Ktoś telefonuje, ktoś oparł się o parapet i dużymi, nerwowymi literami zapisuje kartki notesu. [...]
Nasz wywiad jest chaotyczny i nie ma w nim ciągłości. Coraz to zjawiają się nowi rozmówcy, poprzednich odwołuje ktoś do innych zajęć. Rozmawiamy o wszystkim: o charakterze węgierskiej rewolucji, o krystalizującym się programie rządu jedności narodowej, o postulatach komitetów rewolucyjnych, o perspektywie na najbliższe godziny i dni.
Budapeszt, 30 października
Wiktor Woroszylski, Dziennik węgierski 1956, Warszawa 1990.
Opuszczamy parlament, chociaż proponują nam, abyśmy zostali do rana – na mieście może być nie najbezpieczniej. Kiedy się jednak upieramy, otrzymujemy eskortę – dwóch żołnierzy z automatami i ruszamy. Na dole trafiamy przez omyłkę do jakiejś sali, gdzie cały oddział żołnierzy układa się pokotem do snu. Kiedy jest ich tylu, szczególnie rzuca się w oczy identyczność węgierskiego umundurowania z radzieckim. Nic wszakże nie pomogło: rewolucja zerwała pagony, przypięła trójkolorowe kokardy – i armie wczoraj bliźniacze stanęły naprzeciw siebie...
Na ulicy spotykamy tych samych oficerów, którzy przed kilkoma godzinami wskazali nam drogę do parlamentu.
– No jak, rozmawialiście z rządem? Co mówią – czy Rosjanie wyjdą z Budapesztu?
– Mówią, że wyjdą.
[...]
Gęstnieje budapesztańska noc, pochłania wszystko: drobne sylwetki wartowników, brutalne kontury czołgów, zwisające z domów trójkolorowe i żałobne flagi. Jest cicho – ani szczęknięcia gąsienicy, ani wystrzału, ani jęku.
Budapeszt, 30/31 października
Wiktor Woroszylski, Dziennik węgierski 1956, Warszawa 1990.
Bracia Węgrzy!
My, zgromadzeni na wiecu studenci warszawscy przesyłamy Wam słowa poparcia i pełnej solidarności dla Waszej walki o suwerenność i demokkrację.
Żądamy wycofania wojsk radzieckich z Węgier przed złożeniem broni przez powstańców. Protestujemy jak najostrzej i potępiamy interwencję zbrojną wojsk radzieckich przeciwko walce waszego narodu.
Potępiamy jak najostrzej wystąpienie w ONZ ambasadora Sobolewa oraz artykuły w prasie radzieckiej jako oszczercze i fałszywe.
Szczególnie popieramy Wasze żądanie wypłacenia przez rząd radziecki odszkodowania z[a] straty spowodowane interwencją wojsk radzieckich na Węgrzech oraz żądanie wydania ludowi węgierskiemu osób winnych rozlewowi krwi, w celu wymierzenia sprawiedliwości. W Naszej słusznej walce jesteśmy z Wami. Zobowiązujemy się do udzielenia Wam pomocy.
Niech żyje przyjaźń Polsko-Węgierska!
Niech żyją wolne niepodległe i socjalistyczne Węgry!
[Warszawa], 30 października
Rewolucja węgierska 1956 w polskich dokumentach, Dokumenty do dziejów PRL, Zeszyt 8, oprac. János Tischler, Warszawa 1995.
Przyszła Hanka. Zmęczona, niewyspana. Marian wsiadł na nią:
– Dziewczyno, co ty wyprawiasz?
Hanka próbuje się tłumaczyć: w gmachu byłego „Szabad Nép” nadawała dalekopisem korespondencję do Warszawy. Zrobiło się bardzo późno, nie miało sensu nocą wracać do hotelu. Została do rana, powstańcy zaopiekowali się nią: nakarmili, przyciągnęli miękki fotel, przykryli jakąś zerwaną portierą czy firanką.
Hanka jest niewyczerpaną entuzjastką. Czasem to męczy, ale niekiedy – zaraża. Bez takich ludzi jak ona, zawsze z nieomylnym zapałem angażujących się po stronie słusznej sprawy, niemożliwe byłyby rewolucje. W Budapeszcie musi być wiele jasnowłosych węgierskich Hanek. Nie dziwię się, że jest całym sercem z nimi, że dumnie obnosi przypiętą do piersi trójkolorową kokardę.
Budapeszt, 31 października
Wiktor Woroszylski, Dziennik węgierski 1956, Warszawa 1990.
W dniu 30 października br. z inicjatywy studentów Wyższej Szkoły Rolniczej i Studium Nauczycielskiego w Olsztynie odbył się wiec solidarnościowy z powstańcami węgierskimi, w którym wzięło udział około 10 tys. osób (w większości młodzież).
Manifestanci na wniosek studenta uchwalili, aby Plac Armii Czerwonej przemianować na Plac Powstańców Węgierskich. Przyjęto również rezolucję-list do narodu węgierskiego.
W czasie wiecu wznoszono okrzyki oraz niesiono hasła i transparenty o treści antyradzieckiej i przeciwko organom bezpieczeństwa.
Grupy manifestantów udających się na wiec zerwały tabliczki z nazwą Pl. Armii Czerwonej, przybijając na ich miejsce tabliczki z napisem „Plac Powstańców Węgierskich”. Grupa kolejarzy przeciwstawiła się dokonaniu tej samowolnej zmiany nazwy placu.
Warszawa, 31 października
Rewolucja węgierska 1956 w polskich dokumentach, Dokumenty do dziejów PRL, Zeszyt 8, oprac. János Tischler, Warszawa 1995.
Rano przyszli studenci, znajomi któregoś z naszych dziennikarzy. Wśród nich – drobna, puszystowłosa dziewczynka z wielkim automatem, groźnie wystawionym lufą do przodu. Zapytana, czy umie strzelać, bardzo się rozgniewała.
Budapeszt, 1 listopada
Wiktor Woroszylski, Dziennik węgierski 1956, Warszawa 1990.
Ostatnio wydarzenia węgierskie weszły w nową, groźną fazę. Coraz wyraźniej biorą górę elementy reakcyjne. Podstawy ustroju socjalistycznego są zagrożone. W całym kraju szerzy się chaos i rozprężenie. Bandy reakcyjne dokonują samosądów i bestialsko mordują komunistów.
Polska klasa robotnicza i cały nasz naród z najgłębszą troską patrzą na ten rozwój wypadków. Siły reakcji, które pchają Węgry do katastrofy, spotkają się w Polsce ze zdecydowanym potępieniem.
Nasza partia wierzy, że klasa robotnicza i masy pracujące Węgier potrafią zjednoczyć się i odeprzeć zamachy reakcji.
Stoimy na stanowisku, że sprawę obrony i utrzymania władzy ludowej i zdobyczy socjalizmu na Węgrzech mogą rozstrzygnąć wewnętrzne siły ludu węgierskiego z klasą robotniczą na czele, nie zaś interwencja z zewnątrz.
Warszawa, 1 listopada
Rewolucja węgierska 1956 w polskich dokumentach, Dokumenty do dziejów PRL, Zeszyt 8, oprac. János Tischler, Warszawa 1995.
Wydarzenia w świecie rozwijają się z ogromną szybkością. Bohaterskie i nieszczęsne Węgry stały się widownią wielkiej tragedii narodowej. [...]
Wczoraj wojska radzieckie wkroczyły ponownie na teren Węgier. Nie znamy motywów, które spowodowały tę decyzję. Wiemy, że w toku walki, którą naród węgierski toczył o wolność i demokrację, a którą gorąco poparł naród polski, doszły do głosu siły wrogie wolności i demokracji. Morderstwa, samosądy, anarchia i ogólne rozprzężenie zapanowały w tym nieszczęśliwym kraju.
Mimo tych wszystkich faktów rząd polski uważa, że interwencja zbrojna obcych wojsk jest rzeczą złą – nawet, gdy czynią to one w imię obrony wolności i socjalizmu – jeżeli naród węgierski, węgierska klasa robotnicza tego sobie nie życzą.
Warszawa, 2 listopada
Rewolucja węgierska 1956 w polskich dokumentach, Dokumenty do dziejów PRL, Zeszyt 8, oprac. János Tischler, Warszawa 1995.
Warszawski Okręg Wojskowy
Żołnierze wyrażają obawę, że siły reakcji na Węgrzech będą zdolne oderwać Węgry od obozu socjalizmu. Za rozwój tragicznych wypadków na Węgrzech i wzrost nastrojów antyradzieckich kadra obciąża bezpośrednio Związek Radziecki, zwłaszcza za zbrojną ingerencję oddziałów radzieckich. W związku z tym spotyka się w jednostkach następujące pytania i wypowiedzi:
czy teza, że ZSRR jest przodującym krajem socjalizmu, a KPZR przodującą partią komunistyczną jest obecnie słuszna,
dlaczego ZSRR ingerował zbrojnie w wewnętrzne sprawy Węgier, powodując zaostrzenie się sprzeczności na Węgrzech, nienawiść do ZSRR, rozlew krwi i w konsekwencji zerwanie z Układem Warszawskim,
ZSRR nie może być obecnie nazywane inaczej jak agresorem,
Płk Kalinowska
Warszawa, 2 listopada
Rewolucja węgierska 1956 w polskich dokumentach, Dokumenty do dziejów PRL, Zeszyt 8, oprac. János Tischler, Warszawa 1995.
Trochę odrapaną, ale dzielną warszawką wyruszamy o świcie w kierunku północnozachodnim.
Nasza czteroosobowa ekipa dziennikarska z Hanki, Mariana, Zygmunta i mnie. Jedzie też z nami […] dobroduszny szczerbaty Istvan – to on właśnie wystarał się o wóz – i kierowca Béla, wesoły przystojniak, podobny do bohaterów filmów włoskich. Niestety, nie ma takiego języka, w którym moglibyśmy się z nim porozumieć […].
Mimo wczesnej pory, na mieście ruch. Jacyś ludzie zamaszyście zmiatają z chodników odłamki szkła, inni naprawiają szyny tramwajowe, podnoszą wywrócone wagony. Mijamy grupki robotników z przewieszonymi przez ramię torbami – wygląda na to, że idą do pracy, ale trudno uwierzyć w tak szybki odzew na wczorajsze apele. Pytamy Istvana, co o tym sądzi – jego z kolei dziwi nasza nieufność: naturalnie, że idą do pracy!
Wyjeżdżamy w wąskie uliczki Budy, z początku wielkomiejskie, z szyldami i wystawami, później coraz skromniejsze, ani na chwilę nie przypominające jednak slumsów, które widziałem na peryferiach innych stolic. Łagodnie i niepostrzeżenie ulica przechodzi w szosę, otoczoną rzadkimi szeregami jesiennych, pokrytych szronem, ale na wpół jeszcze zielonych buków i dębów.
Ogarnia nas nieoczekiwana wesołość. Czujemy się tak, jak gdybyśmy przekroczyli nie tylko granicę miasta, ale również – granicę nieznośnego napięcia nerwowego, w którym żyliśmy od kilku dni, długich jak lata. Spokojny, nudnawy, „politycznie obojętny” krajobraz wiejski wyzwolił w nas znienacka nieodpartą potrzebę zapomnienia o trudnej historii, której jesteśmy świadkami, oddania się myślom pogodniejszym, łatwiejszym, po prostu: nie tutejszym. Zaczynamy oplotkowywać swoje redakcje, potem prześcigamy się w opowiadaniu najstarszych i najgłupszych kawałów, wreszcie Zygmunt intonuje jakąś nonsensowną piosenkę: „Oj, mambo, mambo Italiano…”. Nie zna, naturalnie, dalszych słów, ale to nam nie przeszkadza, wszyscy podchwytujemy: „Oj, mambo…” Istvan i Béla również nam towarzyszą.
Tymczasem warszawka energicznie pożera kilometry. Mijamy dymiące kominy Tatabánya – znanego ośrodka górniczego, który w dniach powstania dał Budapesztowi jedną z najdzielniejszych drużyn bojowych. Okrążamy wąskie jeziorko Tata i wjeżdżamy na szosę, prowadzącą do miasta Komárom – węzła kolejowego na granicy czechosłowackiej.
„Oj, mambo, mambo Italiano…”
I nagle piosenka grzęźnie w gardle. Z przeciwnej strony przybliża się znajomy warkot. Zwalniamy bieg i zjeżdżamy na prawo, prosto pod krzywy ganek niedużej wiejskiej karczmy. Zielony pancerny stwór przemyka obok nas i ginie za horyzontem.
Budapeszt, 3 listopada
Wiktor Woroszylski, Dziennik węgierski 1956, Warszawa 1990.
Warszawa. Pismo w sprawie uruchomienia komunikacji kolejowej na linii Węgier z krajami sąsiadującymi
Prosimy o przeprowadzenie rozmów z kierownictwem Rządu i Min[inisterstwa] Komunikacji na temat możliwości szybkiego uruchomienia komunikacji kolejowej. Chodzi o umożliwienie kontynuowania z naszej strony dostaw do Węgier, szczególnie węgla i koksu, oraz dostaw pomocy materiałowej, jak szkło i cement. W uruchomieniu transportu kolejowego chodzi zarówno o komunikację do Węgier, jak i tranzyt do krajów sąsiadujących.
[Warszawa], 3 listopada
Rewolucja węgierska 1956 w polskich dokumentach, Dokumenty do dziejów PRL, Zeszyt 8, oprac. János Tischler, Warszawa 1995.
Pomorski Okręg Wojskowy
W jednostkach obserwuje się zaniepokojenie sytuacją międzynarodową, szczególnie wypadkami na Węgrzech. Były dyskusje, czy w Polsce może zaistnieć podobna sytuacja, jak na Węgrzech. Interwencja wojsk radzieckich określana jest jako agresja, na ten temat jest szereg wypowiedzi. Prowadzone są również dyskusje na temat charakteru Układu Warszawskiego, jego istoty i celów, były wypadki porównywania go do Paktu Atlantyckiego.
Płk Kalinowska
3 listopada
Rewolucja węgierska 1956 w polskich dokumentach, Dokumenty do dziejów PRL, Zeszyt 8, oprac. János Tischler, Warszawa 1995.
…W mój głęboki sen wtargnęło coś z zewnątrz – nie umiem sobie uprzytomnić co, nie chcę otworzyć oczu, usiłuję opaść z powrotem na to nieogarnione zmysłami dno, na którym znajdowałem się tak krótko. Ale uparte coś dobija się do mnie coraz natarczywiej. Niechętnie ulegam i zaczynam nawiązywać kontakt ze światem. I nagle dociera do mnie to, co przerwało mój sen: miarowe dudnienie artylerii.
W tej samej chwili ktoś nieubrany wbiega do pokoju:
– Wstawaj! W Budapeszcie znowu wojna!
…Z rana, poprzez huk artylerii, warkot broni pancernej, szyderczy gwizd odrzutowców, przedzierały się jeszcze ostatnie radiowe protesty i apele rządu Nagya.
Odczytano również w kilku językach krótkie, przejmujące orędzie pisarzy i intelektualistów węgierskich do narodów świata, zakończone trzykrotnym: „Pomóżcie! Pomóżcie! Pomóżcie!”.
Potem radio zamilkło, aby odezwać się dopiero pod wieczór – głosem Janosa Kadara.
Kadar przedstawił się jako premier nowego rewolucyjnego rządu robotniczo-chłopskiego, który obejmuje władzę w związku z tym, iż słaby rząd Nagya coraz bardziej ulegał elementom wstecznym, faszystowskim. Chodzi o ocalenie demokracji ludowej na Węgrzech, o socjalizm. W związku z tym nowy rząd zwrócił się o pomoc do sojuszniczej armii radzieckiej…
[…]
Na tym komunikacie kończy się w radiu polityka – i następuje wiązanka popularnych melodii operetkowych.
Ale za naszymi oknami polityka trwa – słyszymy jej głuche dudnienie cały dzień i całą noc bez przerwy.
Budapeszt, 4 listopada
Wiktor Woroszylski, Dziennik węgierski 1956, Warszawa 1990.
Połączenie telefoniczne z Warszawą przerwane. Może jakimś cudem działa dalekopis? We trójkę z Hanką i Krzysztofem próbujemy przedostać się do gmachu dawnego „Szabad Nép”.
Puste jesienne ulice. Czarne, nagie drzewa, chodniki usłane żółtymi i rdzawymi liśćmi. Jest sucho, nawet słonecznie, ale zimny wiatr przewierca na wskroś.
Tu i ówdzie wtulone w podjazdy domów grupki mieszkańców. Na ulicy Damjanich zagadujemy taką grupę. Zwięźle wyjaśniają, gdzie toczą się walki i jak należy iść dalej, ale rozmowy na ogólniejsze tematy nie podejmują. Do Budapesztu powrócił strach.
Dalej idziemy ulicą Dob. Parokrotnie spotykamy zbrojne oddziały żołnierzy węgierskich i cywilów. Idą w odwrotnym kierunku. Wycofują się? gdzieniegdzie w załomach muru stoją butelki z benzyną, oznaczone czerwonymi szmatkami. Im bliżej do Lenin körut, tym więcej ludzi – z bronią i bez. A oto i Lenin körut – szeroka arteria stołeczna. Uliczkę, po której przyszliśmy (jedną z wąskich przecznic arterii), oddziela od Lenin körut barykada – dość niepokaźna, zrobiona z bezładnie spiętrzonych desek i drągów. Taką samą widać naprzeciwko, po drugiej stronie szerokiej ulicy. Samą zaś Lenin körut przegradza w poprzek porządniejsza barykada, ułożona głównie z kostki, wyrwanej z jezdni. Dochodzimy jedynie do pierwszej barykady. Sporo tu ludzi, którzy rozmawiają z nami dość podejrzliwie. Jeden, z granatem za pasem, dopytuje się, po co właściwie chcemy iść w tamtym kierunku, kiedy tam strzelanina, Rosjanie. O gmach „Szabad Nép” toczą się walki. Nasze „lengyel újságiró” tym razem nie trafia nikomu do przekonania.
Zawracamy. Jesteśmy jeszcze stosunkowo niedaleko od barykady na Lenin körut, kiedy zatrzymuje nas pośpieszny tupot nóg. Kilku uzbrojonych chłopaków z opaskami. Są bardzo młodzi – raczej uczniowie niż studenci. Jeden coś do mnie mówi i z gestu rozumiem, że każe wyjąć ręce z kieszeni. Dogadać się z chłopakami trudno –niemieckiego nie znają, po rosyjsku nie ryzykujemy. Wreszcie okazuje się, że któryś z nich trochę rozumie po francusku. Wyjaśniamy, kim jesteśmy, pokazujemy paszporty. Chłopcy śmieją się z wyraźną ulgą. Ich dowódca wyciąga z kieszeni trzy błyszczące naboje: to miało być na nas, gdyby sprawdziły się podejrzenia…
Zanim dotrzemy do skrzyżowania koło remizy autobusowej, kontrolowanego z pewnej odległości przez rosyjskie działko, o kilkanaście kroków przed nami wybucha pocisk zapalający. Jego czerwony błysk zatrzymuje nas na chwilę, ale szybko decydujemy się i przebywamy niebezpieczne skrzyżowanie biegiem. Po kilku minutach jesteśmy w ambasadzie.
Budapeszt, 4 listopada
Wiktor Woroszylski, Dziennik węgierski 1956, Warszawa 1990.
Nie chcemy, by spotkał nas los braci Węgrów.
Są w naszym kraju i poza nim siły zdolne w każdej chwili zgnieść naszą rewolucję.
Jest także rzeczą pewną, że wzdłuż naszych granic znajdują się siły wojskowe. Rozsądek nie pozwala nam dać pretekstu, by ruszyły one do walki.
W równie tragicznej sytuacji była młodzież Polski już nieraz.
W roku 1831, w 19863 rozpacz popchnęła naszych bohaterskich poprzedników na tragiczną w skutkach drogę.
W dniach polskiego października nie pozwoliliśmy naszym wzburzonym sercom wziąć przewagi nad rozwagą polityczną.
Nie chcemy, aby i teraz do głosu dochodziło tylko gorące serce!
Koleżanki i koledzy!
To nie jest asekuranctwo. To nie tchórzostwo dyktuje nam te słowa. Zbyt wiele już osiągnęliśmy, by to zaprzepaścić.
Dlatego ostrzegamy, ostrzegamy, ostrzegamy!
BRACIA!
Nie prowokujmy sił, które mogłyby zdławić naszą świeżo rozkwitłą wolność.
Pochodem milczenia uczcimy pamieć poległych Węgrów.
Studencki Komitet Rewolucyjny
Kraków, 4/5 listopada
Rewolucja węgierska 1956 w polskich dokumentach, Dokumenty do dziejów PRL, Zeszyt 8, oprac. János Tischler, Warszawa 1995.
Obrońcy miasta nie mają dowództwa. Nie mają planu obrony. Nie mają broni, poza automatami, granatami i butelkami z benzyną. Czy możliwe jest utrzymanie miasta takimi siłami?
Atakujący mają artylerię, czołgi, samochody pancerne. Nad ich kolumnami patrolują klucze odrzutowców. Ale nie mają w Budapeszcie – albo z jakichś powodów nie wprowadzają do działań – piechoty. Czołgi i pancerki jeżdżą po ulicach – głównie po tych, gdzie nie ma barykad. Strzelają w różnych kierunkach. Artyleria wznieca większe lub mniejsze pożary (dziś widziałem z bliska pożar na tym skrzyżowaniu, gdzie i wczoraj uderzył pocisk zapalający – dzisiejszy był widać skuteczniejszy). Ale czy możliwe jest zdobycie miasta tylko w ten sposób?
Ze strony radzieckiej udział w walce biorą zupełnie nowe oddziały, sprowadzone w ostatnich dniach z głębi kontynentu. Stwierdziliśmy to wielokrotnie sami, potwierdzają to obserwacje wszystkich naszych informatorów. Bardzo młodzi chłopcy w burych szynelach (najczęściej spotykany rocznik: 1937) nie zawsze wiedzą, dokąd ich przywieziono, często słabo władają rosyjskim, ale zawsze są głęboko przeświadczeni o jednym: że w mieście tym gromią podłych, zdradzieckich faszystów.
A druga strona? To na ogół ci sami, którzy 23 października manifestowali przed parlamentem, potem odpierali pierwszą interwencję, organizowali gwardię narodową. Jest ich jednak więcej niż przedtem; do młodzieży robotniczej i studenckiej dołączyli teraz starzy robotnicy, którzy poprzednio biernie popierali rewolucję. Teraz z bronią w ręku stanęli na barykadach Csepla i Köbánya.
Budapeszt, 5 listopada
Wiktor Woroszylski, Dziennik węgierski 1956, Warszawa 1990.
Informujemy, że nasz stały przedstawiciel w ONZ otrzymał polecenie głosowania przeciwko rezolucji amerykańskiej na nadzwyczajnej sesji z 4.XI.
W uzasadnieniu swego stanowiska Michałowski podał nast. argumentację:
1) Rząd PRL popiera prawo każdego narodu do decydowania o swoim losie i rozwiązywania spraw własnymi siłami.
2) Naród polski odnosił się z sympatią od pierwszej chwili do sił stojących na Węgrzech na gruncie rozwoju socjalistycznej demokracji. Od pierwszej chwili posyłaliśmy pomoc.
3) Wojska radzieckie zostały wezwane do Budapesztu po raz pierwszy przez ówczesny rząd. Rząd PRL nie wdaje się tutaj w ocenę słuszności tej decyzji. (Na wezwanie rządu wojska radzieckie opuściły Budapeszt). W nowej sytuacji, wobec dojścia do głosu elementów wrogich ustrojowi, używających metod terroru i wobec utraty panowania nad sytuacją przez rząd Nagy[a], uformował się nowy rząd, który opierając się na konieczności obrony ustroju zagwarantowanego konstytucją, zwrócił się ponownie do wojsk radzieckich o pomoc.
4) Nowy rząd wysunął jako jeden z pierwszych postulatów uwzględnienie sprawy pobytu wojsk radzieckich w drodze porozumienia z ZSRR.
5) Dlatego Rząd PRL uważa, że nie należy utrudniać węgierskiemu rządowi zaprowadzenia ładu i uregulowania spraw związanych z pobytem wojsk radzieckich.
Wierna
[Warszawa], 5 listopada
Rewolucja węgierska 1956 w polskich dokumentach, Dokumenty do dziejów PRL, Zeszyt 8, oprac. János Tischler, Warszawa 1995.
W jednostkach obserwuje się duże zaniepokojenie rozwojem wypadków na Węgrzech. Są liczne wypowiedzi, że interwencja wojsk radzieckich skomplikowała sytuację na Węgrzech.
W dalszym ciągu uwidoczniają się nastroje antyradzieckie. M.in. zadawano pytania, dlaczego dotychcza w ZSRR są więzieni Polacy, oraz pytania dotyczące repatriacji Polaków z ZSRR.
W OSA nr 2 podchorążowie domagają się przeprowadzenia w wojsku dalszych zmian personalnych, szczególnie zwolnienia oficerów radzieckich. [...]
Płk Kalinowska
5 listopada
Rewolucja węgierska 1956 w polskich dokumentach, Dokumenty do dziejów PRL, Zeszyt 8, oprac. János Tischler, Warszawa 1995.
Z różnych przyczyn wybrałem się dziś do ambasady później niż inni koledzy. Po drodze – zaskoczenie – kolumna czołgów, rozlokowana na cichej ulicy Gorkiego. Między innymi jeden przed szpitalem i jeden bezpośrednio przed ambasadą. Ten ostatni sprawia wrażenie pustego, natomiast na tamtym i wokół niego – mnóstwo żołnierzy, bardzo wesołych, roześmianych, rozgadanych.
W ambasadzie witają mnie przerażone miny kolegów. Okazuje się, że czołgi wjechały na ulicę Gorkiego przed kwadransem i właśnie ten rozbawiony puścił serię z automatu po oknach ambasady. W sekretariacie ambasadora roztrzaskane szyby, osypany tynk. Nikogo na szczęście trafili, ale niewiele brakowało. Radca skrzętnie zbiera rozpłaszczone kulki.
Budapeszt, 6 listopada
Wiktor Woroszylski, Dziennik węgierski 1956, Warszawa 1990.
Radio Budapeszt bez przerwy nadaje wesołe melodyjki z operetek. Ale skupiona wokół głośnika służba hotelowa ma ponure miny. Zygmunt usiłuje ich pocieszyć, że strzelanina się skończy i będzie spokój, ale okazuje się, że właśnie to, co nastąpi wtedy, przeraża ich najbardziej. Rzecz w tym, że wszyscy oni w dniach rewolucji spalili przed zwalonym posągiem Stalina swoje legitymacje milionowej partii.
- Co teraz z nami zrobią?
Zygmunt niezbyt pewnie uspokaja, że nic.
Stara sprzątaczka wzdycha:
- Niech już będzie ta partia, ale niech nikogo nie zmuszają, żeby do niej należał…
Budapeszt, 6 listopada
Wiktor Woroszylski, Dziennik węgierski 1956, Warszawa 1990.
Wieczorem wychodzimy na dach i oglądamy łuny nad miastem. Jest ich dużo, otaczają nas ze wszystkich stron. Deszcz, który właśnie zaczyna padać, nie gasi pożarów.
Co kilka chwil błyska przed nami, potem rozlega się grzmot. To burza artyleryjska – a gdyby zaczęła się naturalna, nie dotarłaby do naszej świadomości, stłumiona przez wojnę.
Wracamy na dół – do radia. Warszawa. piąta Symfonia Beethovena. Nie potrafię jej wysłuchać do końca.
Budapeszt, 6 listopada
Wiktor Woroszylski, Dziennik węgierski 1956, Warszawa 1990.
Wojna trwa. Odgłosy jej nie milkną ani na chwilę. Cierpienie trwa.
Nie ma takiego dnia, żebyśmy zrezygnowali z wyjścia na miasto, z zajrzenia wojnie i cierpieniu w oczy.
Ale chodzimy dziwnie. Nikt nas tego nie nauczył, to przyszło samo i już wydaje się najzwyklejsze. W rzadkich chwilach ironicznej samokontroli uprzytamniamy sobie, iż zachowując się tak samo w innej rzeczywistości sprawialibyśmy wrażenie obłąkanych.
Zygmunt:
– Wyobraźcie sobie, jak ostrożnie, gęsiego, przyciskając się do murów, idziemy ulicą Foksal. Dochodzimy do rogu. Pierwszy powoli wychyla głowę, inni czekają. Dobra, nie ma czołgów. Wszyscy razem biegiem przez jezdnię na drugą stronę i do bramy. Oglądamy się – nikt nie został? Nastawiamy uszu – skąd strzelają? I znowu ostrożnie, gęsiego, przyciskając się do murów – aż do następnego rogu.
Budapeszt, 7 listopada
Wiktor Woroszylski, Dziennik węgierski 1956, Warszawa 1990.
Z dnia na dzień rozszerzamy zasięg swoich wędrówek po Budapeszcie.
Dzisiaj udaje się nam dość powikłaną drogą dotrzeć nad brzeg Dunaju i mostem łańcuchowym na Budę.
W różnych punktach miasta trwają jeszcze walki, ale nie brak już ulic kompletnie spacyfikowanych. Sowieckie czołgi rozwożą teraz po nich odezwy dowódcy miasta, generała Grebiennika, oraz centralny organ partii, który wczoraj wyszedł pod nagłówkiem „Szabad Nép”, a dziś – „Népszabadság”. Nad tytułem widnieje cena „50 filerów”, żołnierze jednak kolportują gazetę bezpłatnie.
A więc docieramy do mostu łańcuchowego – „Lanchid” – jedynego czynnego spośród wszystkich mostów łączących obie części stolicy. Dojście do mostu najeżone jest artylerią i bronią pancerną, zza której wynurza się kilka uzbrojonych po zęby sylwetek. Nie są to wszelako Rosjanie – ci też są w pobliżu, ale tym razem grają rolę biernych obserwatorów. Mamy do czynienia z autochtoniczną ostoją okupacji – funkcjonariuszami odrodzonego AVH.
Są uprzedzająco grzeczni. Zwracając nam paszporty salutują i trzaskają obcasami.
Szybko przechodzimy przez nieuszkodzony, tylko bardzo porysowany most. Pod nogami chrzęszczą łuski karabinowe.
Zagłębiamy się w stare, wąskie, pnące się pod górę uliczki Budy. Staszek, najlepszy znawca tej okolicy, prowadzi nas do słynnej Baszty Rybackiej. Tuż obok zabytku znowu znajomy widok: czołgi. Teraz odpoczywają, wylegują się w niedbałych pozach, ale dookoła dosyć jest śladów ich ożywionej działalności, choćby ten szarpnięty pociskiem mur kościoła…
Spoglądamy z Baszty Rybackiej w dół, na nieprzytulny, niepodobny do siebie Budapeszt. Powoli płynie zjeżony gęsią skórką Dunaj. Domy za rzeką rozproszyły się w różne strony, jakby chciały uciec z tego skazanego miasta. Ale pożary depczą im po piętach, zachodzą z boków, odcinają odwrót.
Ktoś koło nas nazywa pożary po imieniu:
- To Csepel. Tamten – Újpest. A to – Köbánya…
I właśnie w tej chwili na wprost wybucha nowy pożar. Dym jest najpierw biały, gęsty jak ciasto, a po chwili ciemnieje i czarną strugą chlasta i tak już osmalone niebo. Pali się któraś z ulic śródmieścia.
Budapeszt, 8 listopada
Wiktor Woroszylski, Dziennik węgierski 1956, Warszawa 1990.
Do szpitala trafiamy przypadkiem. Prowadzi nas pielęgniarka spotkana koło Baszty Rybackiej.
Niezwykły to szpital: ukryty pod ziemią, szczelnie otulony warstwami żelbetonu. Powstał kilkanaście lat temu jako lazaret wojskowy, po 1945 roku nie był wykorzystywany. […]
Lekarze oprowadzają nas po salach i korytarzach, na których również stoją łóżka. […] Na jednej z sal widzimy, jak do żył śmiertelnie wycieńczonego człowieka płynie ze szklanych rurek życiodajna krew.
- To polska krew – mówi lekarka, blada dziewczyna o podkrążonych oczach.
Na innej sali – niespodzianka. W wojskowym szpitalu nie przewidziano oddziału położniczego, ale czy można było nie przyjąć rodzącej w niedzielę, 4 listopada, nad ranem? Skrzywiony, pomarszczony osobnik, który w tak niezwykłym momencie zameldował swoje przyjście na świat, energicznie wywija nóżkami.
- Najmłodszy bojownik ruchu oporu – rzucy któryś z nas.
Lekarka uśmiecha się – po raz pierwszy od chwili, kiedy ją poznaliśmy. Czuję, że chce o coś zapytać, ale pytanie to nie pada ani teraz, ani później.
Budapeszt, 8 listopada
Wiktor Woroszylski, Dziennik węgierski 1956, Warszawa 1990.
Długo się wahamy: iść czy nie iść do parlamentu? W końcu jednak ciekawość przezwycięża skrupuły. Pół tuzina dziennikarzy polskich ładuje się do ambasadzkiej limuzyny.
Na placu przed parlamentem – pełno czołgów. Pobliskie skwery zamienione są w pozycje artyleryjskie. Na klombach żołnierze palą ogniska, gotują kasze i zupę.
Zostawiamy auto pod przytłaczającą opieką czołgów i przekraczamy wskazany przez kogoś próg. W ciasnej sionce tłoczą się wartownicy: paru Aloszów i kilku skośnookich czerwonoarmistów. Ze szczytu schodów rozdziawia lufę gościnny cekaem. Na lewo – oszklone drzwi prowadzą do oficerskiej dyżurki, skąd właśnie wychodzi uprzejmy starszy lejtnant.
Tłumaczymy mu, kim jesteśmy i czego sobie życzymy. Ogląda nasze paszporty, pyta, kiedyśmy przyjechali i jakie reprezentujemy redakcje.
- „Życie Warszawy”.
- „Nowa Kultura”.
- Radio.
- A „Trybuna Ludu” jest?
- Jest.
Okazuje się, że radziecki oficer jest zorientowany w tytułach prasy polskiej.
- A więc chcecie, żeby was przyjęli towarzysze z węgierskiego rządu? – przepytuje się raz jeszcze i znika w dyżurce. Przez szybę widzimy, jak konferuje z innym oficerem radzieckim, bodaj majorem. Po kilku minutach wychodzi i bezradnie rozkłada ręce:
- Niestety. Rząd węgierski jest bardzo zajęty i nie może was przyjąć. Sami rozumiecie: tyle ważnych spraw ma na głowie. Niestety.
Budapeszt, 9 listopada
Wiktor Woroszylski, Dziennik węgierski 1956, Warszawa 1990.
Wojna przeszła przez Csepel. Ta dzielnica broniła się najdłużej w Budapeszcie. Jeszcze dziś w głębi Csepla tlą się niezgaszone ogniska oporu.
[…]
Rozglądamy się: ani jednego domu nie oszczędziła wojna. Każdy ma potężną dziurę – najczęściej na poziomie pierwszego lub drugiego piętra. Wygląda to tak, jakby przeszło tędy jakieś żarłoczne, przedpotopowe zwierzę, kąsające na prawo i na lewo, wszędzie pragnące zostawić slad swoich zębów.
Inne zupełnie ślady poznaczyły jezdnię. Co kilkadziesiąt kroków straszy czarna, skłębiona kupa żelastwa: zabity czołg. Parokrotnie spotykamy rozwalone katiusze…
Wracając z Csepla zawadzamy o prawie już śródmiejskie ulice Ferenc körut i Ullöi ut. Tu widok jest jeszcze groźniejszy: wszystkie domy spalone albo pogruchotane, jezdnie wywrócone na nice, swąd, kurz, wąskie ścieżynki wydeptane wśród zgliszcz… Ale ten widok znamy. To Warszawa 1944. Zdobyte miasto.
Budapeszt, 11 listopada
Wiktor Woroszylski, Dziennik węgierski 1956, Warszawa 1990.
Jest ich czterech. Leżą na zdobytej ulicy – jeden obok drugiego – w pozach bezładnych i nienaturalnych. Rozdarci i spłaszczeni – prawie dwuwymiarowi – wyglądają jak szmaciane kukły, gwałtownie ciśnięte pod osmalony mur, niemal wbite w skrawek wyszczerbionego chodnika. Ktoś przysypał ich ściągnięte twarze białym kurzem czy wapnem. Najbardziej wysunięty do przodu nie ma twarzy – z pogiętym hełmem zrosła się czarna, zakrzepła miazga. Dawno już muszą tak leżeć, bo niczym nie przypominają świata żywych, z którego wydarła ich jakaś trudna do wyobrażenia chwila. Są częścią martwej przyrody zgruchotanej wielkomiejskiej ulicy.
Budapeszt, 11 listopada
Wiktor Woroszylski, Dziennik węgierski 1956, Warszawa 1990.
Oprowadza mnie młody student węgierski. Oprowadza? Ja nie znam tych ulic, a on ich nie może poznać. Razem błąkamy się w to niedzielne przedpołudnie, ostatnie godziny przed pożegnaniem.
Nachylamy się nad świeżymi grobami, których pełno jest na każdym skwerze, w parkach, wokół kościołów. Na kawałkach dykty lub tektury wypisano, kto tutaj leży: „Lajos… 18 lat”, „Zsuzsa… 15 lat”, „Arpad… 12 lat”. Wszystkie groby ktoś obsypał kwiatami.
Wchodzimy do kościoła. Ludzi mniej niż się można było spodziewać. Węgrzy nie są społeczeństwem zbyt religijnym. Ale o wysokie sklepienie uderza pieśń niezwykłej piękności i siły. Nigdy jej nie słyszałem. Mój towarzysz tłumaczy: to stara pieśń kościelna – „Boże, coś Węgry…”. Pieśń trwa długo – kiedy milknie, wychodzimy.
Chcemy jeszcze zajrzeć na uniwersytet. Ale długo stoimy przed masywnymi wrotami, zanim otworzy się wąziutkie okienko, przez które wygląda gniewne oblicze starego woźnego.
- Czego tu szukacie? Nie ma uniwersytetu. Zarządzenie pana ministra szkolnictwa wyższego, żeby nikogo nie wpuszczać. Idźcie sobie.
Okienko się zatrzaskuje.
Budapeszt, 11 listopada
Wiktor Woroszylski, Dziennik węgierski 1956, Warszawa 1990.
My, członkowie PZPR zebranu na Powiatowej Konferencji sprawozdawczo-wyborczej w Węgorzewie w dniu 25.11.1956 r. w pełni solidaryzujemy się z bratnim narodem węgierskim walczącym o uzyskanie w pełni praw suwerenności, niezawisłości i możliwości samostanowienia o swoistej drodze budowy socjalizmu.
Śledząc dotychczasowe wysiłki Węgierskich braci wierzymy głęboko, że dążenia ich zmierzają do zachowania dotychczasowych zdobyczy Węgierskiej Partii Pracujących i całego narodu węgierskiego przy jednoczesnej dalszej demokratyzacji życia politycznego i gospodarczego.
Zdajemy sobie sprawę z tego, że aby to mogło nastąpić, koniecznym jest skupienie się całego narodu węgierskiego wokół Partii, zaś z drugiej strony dotrzymanie przez Rząd Kadara postulatów klasy robotniczej i Narodu wysunięte przez delegację Rad Robotniczych, a zmierzające do natychmiastowego wycofania Wojsk Radzieckich, nieingerencji w ich sprawy wewnętrzne, oraz przywrócenia możliwości byłemu premierowi Nagee [Nagyemu – od red.] powrotu do kraju i udziału w życiu państwowym, wyrażamy przekonanie, że Komitet Centralny PZPR uczyni wszystko, aby pomóc narodowi Węgierskiemu.
Uczestnicy Konferencji Powiatowej.
Węgorzewo, 15 listopada
Rewolucja węgierska 1956 w polskich dokumentach, Dokumenty do dziejów PRL, Zeszyt 8, oprac. János Tischler, Warszawa 1995.
Wicepremier Apro [Apró – od red.] w liście doręczonym mi dziś, wskazując na tragiczną sytuację w zaopatrzeniu w energię elektryczną i niewystarczające własne wydobycie węgla choćby tylko dla potrzeb elektrowni, prosi mnie o pilne przekazanie Rządowi Polskiemu prośby Rządu Węgierskiego o możliwie natychmiastową pomoc w dostawach węgla niezbędnego dla uruchomienia produkcji. Apro proponuje wysłanie delegacji węgierskiej do Rządu Polskiego celem szczegółowego omówienia tej pomocy oraz szybkiego zabezpieczenia transportów węgla.
Od siebie dodaję, że w kraju w dalszym ciągu wydobycie węgla jest minimalne. Górnicy w większości kopalń strajkują. [...] Gdy ustanie strajk – bez węgla nie ruszą produkcji. Nawet dziś, tam gdzie część robotników przybyła do zakładów i nie stosowała nowej formy strajku – siedzenia na miejscach pracy – brak węgla nie pozwolił na rozpalenie pieców, ogrzewni w hali pomieszczeń.
W tej sytuacji proponuję przyjęcie delegacji węgierskiej z tym, że tematem obrad delegacji poza dostawami węgla powinno być zapewnienie transportu węgla dla Węgier i tranzytu do innych krajów, jak dotąd bowiem tylko z długimi przerwami pracują nieliczne linie kolejowe.
Budapeszt, 20 listopada
Rewolucja węgierska 1956 w polskich dokumentach, Dokumenty do dziejów PRL, Zeszyt 8, oprac. János Tischler, Warszawa 1995.
Prosimy o porozumienie się z kompetentnymi czynnikami węgierskimi i zakomunikowanie im, że:
1) Możemy rozpocząć natychmiast dostawy węgla.
2) Prosimy o wiadomość, czy mają możliwości do przyjmowania naszych transportów i z jakiego kierunku (trasy).
3) Czy nie mogliby wysłać konwojentów do Czechosłowacji dla zabezpieczenia regularności i szybkości transportów.
4) Zwracamy uwagę na konieczność natychmiastowych zwrotów wagonów towarowych (jako środka transportu); prosimy tylko o wiadomość, z jakiego kierunku mogą je przyjąć.
[Warszawa], 22 listopada
Rewolucja węgierska 1956 w polskich dokumentach, Dokumenty do dziejów PRL, Zeszyt 8, oprac. János Tischler, Warszawa 1995.
Obradująca w dniach 24 i 25 listopada 1956 r. Konferencja Uczelniana PZPR Politechniki Warszawskiej, reprezentująca ponad 1000 członków i kandydatów Partii – z głębokim żalem i oburzeniem dowiedziała się o bezprzykładnym i sprzecznym z zasadami prawa międzynarodowego oraz elementarnymi zasadami demokracji i humanizmu socjalistycznego – uprowadzeniem przez wojsko radzieckie Imre Nagy'a [Nagya – od red.] i jego współtowarzyszy, którzy opuścili Ambasadę Jugosłowiańską na podstawie gwarancji nietykalności udzielonej przez rząd Kadara.
Sprawa Węgier i działalności rządu radzieckiego na Węgrzech już od października przestała być sprawą wewnętrzną Węgier, lecz stała się sprawą całego międzynarodowego ruchu robotniczego.
[...]
Konferencja uważa, że uprowadzenie Nagy'a i Towarzyszy, poza głęboką niesłusznością samego faktu, przynosi nieobliczalne szkody międzynarodowemu ruchowi robotniczemu i sprawie międzynarodowej rewolucji proletariackiej, także przynosi bezpośrednią szkodę Polsce Ludowej obniżając prestiż Partii – w tym nader trudnym dla nas okresie.
Wobec powyższego Konferencja uważa, za konieczne, aby Biuro Polityczne w najkrótszym czasie porozumiało się z Kierownictwem KPZR stawiając żądanie zwolnienia Imre Nagy'a [Nagya – od red.] i jego towarzyszy.
Prezydium Konferencji
Warszawa, 25 listopada
Rewolucja węgierska 1956 w polskich dokumentach, Dokumenty do dziejów PRL, Zeszyt 8, oprac. János Tischler, Warszawa 1995.
Do ambasady zwrócił się tut[ejszy] KWKZ [Komitet Współpracy Kulturalnej z za granicą] z następującą prośbą:
W ostatnim okresie opuściło Węgry, kierując się na Zachód szereg wybitnych artystów węgierskich. Są to instrumentaliści, wokaliści i inni. Między innymi również prawie cały zespół baletowy tut[ejszej] opery. Powodem tego jest – według KWKZ – niemożność zarobkowania tutaj wobec unieruchomienia teatrów, godziny policyjnej, braku opału itd. Według KWKZ poselstwa zachodnie pomagają artystom w umożliwieniu wyjazdów.
KWKZ, chcąc powstrzymać ten odpływ artystów na Zachód, chciałby umożliwić im występy w krajach DL i prosił, czy nie można by przyjąć artystów węgierskich do Polski i umożliwić im tam występy.
Jeżeli z innych wewnętrznych względów nie byłoby przeszkód uważamy, że należałoby w tym czasie przyjąć pewną ilość artystów węg[ierskich].
Prosimy o podanie, ilu i jakich artystów moglibyście przyjąć.
Budapeszt, 27 listopada
Rewolucja węgierska 1956 w polskich dokumentach, Dokumenty do dziejów PRL, Zeszyt 8, oprac. János Tischler, Warszawa 1995.
Deportacja przez władze radzieckie tow. Nagy[a] i towarzyszących mu osób, w ukryciu przed opinią całego świata, wstrząsa sumieniem każdego uczciwego człowieka, napawa wstydem i oburzeniem każdego komunistę i kompromituje naszych towarzyszy radzieckich.
W trosce o los międzynarodowego komunizmu, w trosce o międzynarodową pozycję KPZR i Związku Radzieckiego uważamy, że KC naszej Partii powinien skorzystać w tym wypadku z prawa przyjacielskiej krytyki w stosunku do KPZR i dać wyraz naszemu stanowisku w tej sprawie.
Sądzimy, że wyrażenie przez Partię poglądów nurtujących nasze społeczeństwo w tej sprawie nie stoi w tym wypadku w sprzeczności z polską racją stanu.
Przyłączamy się do opinii innych organizacji partyjnych, aby Rząd Polski Rzeczpospolitej Ludowej zaofiarował azyl Imre Nagy[emu] i jego towarzyszom, jeśliby o to poprosili.
Za Podstawową Organizację Partyjną
I sekretarz
Anna Szemberg
Warszawa, 30 listopada
Rewolucja węgierska 1956 w polskich dokumentach, Dokumenty do dziejów PRL, Zeszyt 8, oprac. János Tischler, Warszawa 1995.
Omawiana z Wami telefonicznie 3 bm siedmioosobowa grupa młodzieży krakowskiej przybyła 3 bm do Budapesztu bez przeszkód – od granicy samochodami PCK, do granicy wagonami towarowymi.
Proszę o przeciwdziałanie wysyłce tutaj tak licznych grup. Przybyli posiadają zaświadczenia zarządu PCK w Krakowie.
Przy pomocy dr Seniow odbyłem z nimi parokrotnie kilkugodzinne rozmowy wyjaśniając tut[ejszą] sytuację i rozdział darów. Przyjechali z plotką, że dary nasze są przez Węgrów sprzedawane względnie częściowo przydzielane żołnierzom radzieckim. Przybyli z głębokim urazem do ZSRR z kraju, a ich rozmowy z Węgrami i sytuacja jaką zastali może spowodować, że po powrocie do Krakowa swoimi opowiadaniami przyczynią się do zaostrzenia nastrojów młodzieży nawet niezamierzenie. Wydaje mi się koniecznym, by poza tut[ejszymi] rozmowami odbyć z delegacją z kraju rozmowy partyjne zanim ew. wystąpią na zebraniach młodzieży [z] relacjami ze swego wyjazdu na Węgry.
Budapeszt, 5 grudnia
Rewolucja węgierska 1956 w polskich dokumentach, Dokumenty do dziejów PRL, Zeszyt 8, oprac. János Tischler, Warszawa 1995.
Władysław Gomułka: [...] Ostatnio dowiadujemy się, że Węgrzy chcą wytoczyć proces Nagy'emu [Nagyemu – od red.]. On siedzi w więzieniu w Budapeszcie. Uważamy, że to może, jeśli chodzi o stronę polityczną, wyrządzić duże szkody. To oczywiście jest ich sprawa, ale nas to też dotyczy. Sądzimy, że gdyby teraz wszczęto sprawę sądową Nagy'a [Nagya], to sprawę skomplikuje. Nie daliśmy Węgrom odpowiedzi z braku czasu. Oficjalnie zresztą nam tego nie powiedzieli. [...]
Nikita Chruszczow: A co z nim zrobić?
Anastas Mikojan: Może posłać do Warszawy?
Gom.: Nie o to chodzi. Myśmy też mieli sprawy niektórych naszych ludzi. Trzeba to robić, co jest politycznie korzystne. Zacznie się znowu kampania przeciwko Węgrom, znów będą wracać do tych wydarzeń. [...] Nie był on z pewnością imperialistycznym agentem. Będzie szum.
Chr.: Będzie.
Gom.: A politycznie to krzywda.
Chr.: Nie. Wrogowie będą krzyczeć, a przyjacielezrozumieją, że jego rola była zdradziecka. Czy był on w sensie prawnym agentem, czy brał pieniądze – to nieistotne. Ale robił wrogą robotę.
Gom.: My może o czymś nie wiemy, ale nawet gdyby był zdrajcą, sam by o niczym nie decydował, nie mógł decydować.
Chr.: Tak, on nie sam, ale on był sztandarem. [...] To skomplikowana sprawa. I nie tylko sprawa Węgier, ale uważamy, że winni puczu muszą ponieść odpowiedzialność. To są prawa walki. To jest walka klasowa.
24–25 maja
Rewolucja węgierska 1956 w polskich dokumentach, Dokumenty do dziejów PRL, Zeszyt 8, oprac. János Tischler, Warszawa 1995.
Ogłoszony w dzisiejszej prasie [18-19 czerwca] komunikat o procesie i straceniu Imre Nagy[a] i jego towarzyszy jest żywo komentowany na Śląsku. Z pierwszych informacji, które zdołaliśmy uzyskać na ten temat, reakcje społeczeństwa śląskiego można by ująć w następujące punkty:
1. Ludzie są na ogół zaskoczeni samym faktem procesu – przypomina się bowiem powszechnie, że po wypadkach na Węgrzech były wypowiedzi, że procesu Nagya i jego grupy nie będzie, oraz utrzymaniem w ścisłej tajemnicy procesu, a także szybkim wykonaniem wyroku.
2. Proces i wyrok określa się jako stosowanie klasycznych metod okresu kultu jednostki – wykańczania ludzi, przed którymi czuje się obawę. Fakt stracenia Nagya przyjęty został z dezaprobatą przez większość społeczeństwa, które interesuje się zagadnieniami politycznymi. Wśród robotników nierzadko spotkać można określenia, że jest to „granda”, „łamanie praworządności” itp.
19 czerwca
Rewolucja węgierska 1956 w polskich dokumentach, Dokumenty do dziejów PRL, Zeszyt 8, oprac. János Tischler, Warszawa 1995.
Z Wrocławia
Komunikat o straceniu Nagya i towarzyszy wywarł wstrząsające wrażenie we wrocławskim środowisku inteligenckim. [...]
Asystent politechniki: „To jest zbrodnia. Gdyby to była zdrada stanu, to fakt ten byłby wytłumaczalny. Ale to, co się zarzucało Imre Nagy'emu [Nagyemu – od red.], nie dawało podstaw do takiego wyroku. Można było internować jego i towarzyszy, uniemożliwić działalność polityczną, bo przecież o to chodziło, a nie stracić. Tym bardziej, że nie byli to zwykli ludzie – niektórzy z nich wchodzi[li] w skład parlamentu i powinni korzystać z immunitetów poselskich”.
Student prawa: „To morderstwo nie da się wytłumaczyć żadnymi względami. Podejrzewam, że zostali oni straceni już dawno, być może bez sądu i obecnie podano tylko komunikat. Na Węgrzech już powrócono do dawnych stalinowskich metod, nie licząc się zupełnie nie tylko z opinią narodu węgierskiego, ale opinią całego świata”.
Lekarka: „Fakt stracenia Imre Nagy[a] – to brutalne złamanie podstawowych zasad humanitarnych. W jakim czasie opublikowano ten komunikat? To jest chyba bezpardonowe ostrzeżenie pod dwoma adresami – Tito i Gomułki. I to ostrzeżenie ze Związku Radzieckiego, bo tylko on mógł być inspiratorem stracenia Imre Nagy[a] i jego towarzyszy”.
19 czerwca
Rewolucja węgierska 1956 w polskich dokumentach, Dokumenty do dziejów PRL, Zeszyt 8, oprac. János Tischler, Warszawa 1995.
Z Lublina
Komunikat Ministerstwa Sprawiedliwości WRL w sprawie procesu Imre Nagy'a [Nagya – od red.] i jego grupy wywołał liczne komentarze wśród mieszkańców Lublina i województwa. [...]
W kołach kulturalnych i naukowych (wyższe uczelnie i teatry) twierdzi się, że jest to wyraźny powrót do okresu tzw. „procesów czarownic”. [...] Komentowany jest także fakt trzymania w tajemnicy przed opinią publiczną procesu Imre Nagya. Mówi się m.in., że władze węgierskie obawiały się nowych rozruchów w kraju oraz akcji protestacyjnych z innych państw. [...] Wśród studentów lubelskich uczelni proces Nagya oceniany jest jako kontynuacja i zaostrzenie „krwawej dyktatury” na Węgrzech i nawrót do klasycznych metod stalinowskich.
19 czerwca
Rewolucja węgierska 1956 w polskich dokumentach, Dokumenty do dziejów PRL, Zeszyt 8, oprac. János Tischler, Warszawa 1995.
Dziś wieczorem otrzymałem wiadomość o zasądzeniu na śmierć i wykonaniu [wyroku] na Imre Nagya [...] i innych. Muszę się zastrzec, i to bardzo mocno, że nie znam zarzutów, jakie zostały im postawione i udowodnione. Być może, że dowody ich winy zostaną opublikowane i zależnie od tego będzie można wyrobić sobie jaśniejszy pogląd. Po drugie, jest to sprawa wewnętrznowęgierska, w której my jako państwo nie możemy zabierać głosu, jak i sami nie chcemy, aby inne państwa zabierały głos w naszych sprawach wewnętrznych. Z tym zastrzeżeniem i kierując się tylko tym, co wiem obecnie, muszę po prostu Towarzyszom powiedzieć, że jako człowiek i jako komunista podzielam jednak uczucia większości naszych partii i narodu w tej sprawie, ale oczywiście nie możecie liczyć Towarzysze na żadne oświadczenie, bo jest to sprawa wewnętrzna innego kraju. Jak powiadam, trzeba poczekać, jakie będą dowody, ale w każdym razie nie można liczyć na żadną deklarację. Mogę powiedzieć, że gdybyśmy wiedzieli, że tak się stanie, nasza delegacja nie pojechałaby na Węgry. No, ale najważniejsze w tej sprawie i we wszystkich innych jest to, że ważniejsze od wszelkich różnic, takich czy innych ocen postępowania tego lub innego rządu, tego lub innego człowieka, ważną sprawą jest jedność w naszym obozie, bo od tego zależy życie dziesiątków milionów ludzi i naszego kraju. Od tej sprawy zależą losy wojny i dlatego tę sprawę będziemy wynosić ponad wszystko. Jest to podstawa naszej polityki zagranicznej.
Poznań, 19 czerwca
Rewolucja węgierska 1956 w polskich dokumentach, Dokumenty do dziejów PRL, Zeszyt 8, oprac. János Tischler, Warszawa 1995.
Po południu zagarnia nas teraźniejszość – zjazd Węgierskiego Forum Demokratycznego (MDF) w Wyższej Szkole Ekonomicznej imienia Marksa, nad Dunajem, koło mostu Wolności. Podróż z Zygmuntem na rocznicę Powstania była już zaplanowana, paszporty, pieniądze, kwatera, wszystko załatwione, kiedy Forum przysłało zaproszenie Komitetowi Obywatelskiemu i pani Szymańska zadzwoniła do mnie z propozycją wejścia w skład delegacji. Jesteśmy więc na tej sali, w ścisku krzeseł, w światłach kamer i reflektorów, uzbrojeni w słuchawki, żeby odbierać angielskie bądź niemieckie tłumaczenia przemówień […]. […] Borusewicz miał przemówić w naszym imieniu, zamiast niego Wilkanowicz improwizuje, daje sobie radę, nie jest zdawkowy, dzieli się myślami o ruchu, którym kierują wartości, jako główne, na pozór sprzeczne, wymienia wolność i solidarność, obyśmy, życzy, my i wy, potrafili je dobrze zrealizować, a sala urządza mu owację, nie tylko jemu i jego myślom, lecz polskiej wolności, z którą węgierska jest solidarna…
Rozglądam się po sali i usiłuję odgadnąć, kim są ci reprezentanci węgierskiego wyzwalania się, skonfrontowanego z węgierskim zniewoleniem i krok po kroku wydzierającego mu obszary społecznego istnienia. Uderza mnie, że przeważnie są nie najmłodsi, młodych twarzy stosunkowo mało, a w wyglądzie, to trudne do określenia, ale tak mi się wydaje, wielu ma coś nauczycielskiego […].
[…]
Jeszcze parę powitań, tak serdecznie jak Polaka przyjmują również Litwina, nie byle kogo, bo prezesa Sajudisu, profesora Landsbergisa, a teraz już przemówienia właściwe, sprawozdania, polemiki, deklaracje. Niektórzy mówcy ujawniają zamiłowanie do patetycznej grandilokwencji, jak nie przymierzając w naszym Senacie, ale z całej kilkugodzinnej debaty wyłania się obraz, nie do końca wyraźny, obraz poruszony, kraju coraz pewniej próbującego wolności, po każdym kroku coraz mniej zamglonym spojrzeniem badającego drogę przed sobą. Realne decyzje zapadają nie tutaj, władza jest ciągle w ręku komunistów, nie pozbawionych jednak wyobraźni, to oni więc, zasiadając w parlamencie i rządzie, od pewnego czasu uprzedzają postulaty społeczeństwa – głównie co prawda w sferze symboli i gestów – zdejmują czerwone gwiazdy z gmachów publicznych i czapek milicjantów, proklamują republiki bez przymiotnika, wycofują partię z zakładów pracy, likwidują jej zbrojne ramię. […] Ale to oni przecież, opozycja spod różnych znaków, byli i pozostają jawnymi wyrazicielami niezadowolenia i aspiracji rodaków, oni wyartykułowali dążenie Węgrów do pełnej demokracji politycznej i ekonomicznej […]. Teraz czas na kolejny rozdział – zgłoszenie gotowości uczestnictwa we władzy, sprecyzowanie programów, przygotowanie demokratycznych wyborów parlamentarnych, samorządowych i prezydenckich, wysunięcie kandydatów. Wszystko to jest treścią debaty, której się przysłuchuję.
Budapeszt, 20 października
Wiktor Woroszylski, Dziennik węgierski 1956, Warszawa 1990.
Na kryty stadion, gdzie odbędzie się wiec na zakończenie zjazdu, wyruszamy wcześniej, żeby dostać si ę bez kłopotów, ale, ku rozczarowaniu Akosa i jeszcze jednej tutejszej polonistki, jasnowłosej Magdy, stadion nie jest pełny, inaczej niż, jak z zapałem opowiadają, na pierwszym wiecu Forum, pół roku temu. Próbują tłumaczyć: ludzie są zmęczeni, opozycja przestała budzić sensację, no i usterki organizacyjne – wszystko to zapewne prawda, jak i to, o czym już wspomniałem, że komuniści, szybko otwierając rozmaite wentyle, wypuszczają parę ze społeczeństwa – ale mimo własnych racjonalnych interpretacji nasi przyjaciele mają nosy spuszczone na kwintę...
Przed właściwym wiecem – krótka część artystyczna: chór dziewczęcy śpiewa pieśni ludowe z Siedmiogrodu, aktorzy recytują wiersze Adyego. Narodowa poezja zdaje się ciągle odgrywać dla Węgrów – czy to znak ich staroświeckości? - nieprzecietną rolę, cytaty i nawiązania do Petöfiego raz po raz wracają w wypowiedziach z trybuny i sala na nie reaguje nie jak na ozdobnik, ale nośnik istotnej, aktualnej treści. U nas jest już chyba inaczej...
W imieniu „Solidarności” przemawia dzisiaj serdecznie powitany Andrzej Potocki, po nim – młody Niemiec z Nowego Forum. Ile dni minęło od tamtego drgnięcia historii? Piąty? Jakie skrzydła miał u ramion ten sympatyczny student z Lipska czy Jeny wyruszając w drogę, jakie teraz łopocą nad oklaskującym go budapesztańskim stadionem?
Budapeszt, 22 października
Wiktor Woroszylski, Dziennik węgierski 1956, Warszawa 1990.
„Bracia Węgrzy! Przynoszę Wam pozdrowienia od Waszych braci Polakó. W szczególności pozdrawiam Was w imieniu...”
Czy to mój głos ze zdławionego gardła? Czy naprawdę stoję tutaj, na szerokim cokole pomnika Bema, obok małego skaucika, bardzo chyba zmęczonego, od paru już godzin prężącego się dekoracyjnie u stóp Genrała, i obok dwóch kandydatów na prezydenta Republiki, ten pierwszy to Lajos Für, drugi – Sándor Racz, wtedy przewodniczący Rady Robotniczej Budapesztu, i obok tchnącej macierzyńskim ciepłem gospodyni dzisiejszej uroczystości, nauczycielki imieniem Katylin [...], a naokoło, na całym placu, tłumy Węgrów wiwatujących, moich posiwiałych rówieśników, którzy wtedy też tu z pewnością byli, i dużo młodszych, tak podobnych do nich ówczesnych, a jeszcze dalej, pod kopułą zmierzchającego się dnia, bez pośpiechu płynie Dunaj majestatyczny i po obu jego stronach oddycha, huczy, dzwoni miasto, w którym tyle się stało i tyle staje się znowu.
Przy mnie stoi Csaba Gy. Kiss i tłumaczy zdanie po zdaniu:
„Polacy są dzisiaj z Wami, tak jak byli nieraz w dniach dalszej i bliższej historii, i jak Wy, Węgrzy, byliście z Polakami. 33 lata temu, w pamiętnym roku 1956, też byliśmy razem, łączył nas ten sam poryw ku wolności, ku niezawisłości narodowej, ku życiu społecznemu obdarzonemu sensem i perspektywą”.
[...]
„... Rok 1989 jest dalszym ciągiem roku 1956. Krew nie poszła na marne, męka i trud nie poszły na marne, prawda i nadzieja nie poszły na marne. Oto zasypujemy – Wy i my – czarną wyrwę historii, idziemy tam, dokąd szliśmy, drogą, na której niegdyś zatrzymała nas przemoc.
Jakie to szczęście dożyć tego wielkiego dnia. Jakie to szczęście być w tym dniu pośród Was i móc zawołać z tego właśnie miejsca: - Niech żyje wolność! Niech żyją Węgry! Niech żyje braterstwo Polaków i Węgrów, i nasza wspólna nadzieja, dla której nadal będziemy pracowali jak potrafimy – tak nam dopomóż Bóg!”
Później, po wszystkich przemówieniach, kiedy z placu przed pomnikiem Bema uformuje się pochód, jeden z kilku pochodów, jakie z historycznych miejsc Powstania, rozciągając się i pęczniejąc w drodze, ruszą tego dnia pod Parlament, okaże się, że znajomych było tu więcej [...]. Tak idziemy w tym pochodzie, od nabrzeża Bema, mostem Małgorzaty i ulicą Balassi Balinta już po drugiej stronie, aż do placu Kossutha pod Parlamentem. Kobiety, mężczyźni, starzy, młodzi, dzieci, sztandary, małe chorągiewki, zapalone świece, pochodnie, nastrój zarazem podniosły i karnawałowy, mały chłopczyk na ramionach taty upaja się powtarzaniem słowa „demokracja”, w jego ustach zamienia się ono w tajemnicze zaklęcie albo w wyliczankę dziecięcą... A pod Parlamentem, dokąd wszystko spłynęło, w gęstniejącej ciemności falowanie głów, ramion, ogni, mowy też ogniste, ale mówców nie widać, bo stoimy daleko, pieśni, recytacje, głosy żywych i umarłych, Gyula Illyés z taśmy rzuca w tłum – czy za życia miał kiedyś takie audytorium? - strofy „Rzeczy o tyranii” [...].
Znowu pieśni, mowy – i raptem chóralne skandowanie „Ruski haza” („Rosjanie do domu”) [...].
Budapeszt, 23 października
Wiktor Woroszylski, Dziennik węgierski 1956, Warszawa 1990.